[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Nie tylko jego, ich też.– No tak.– mruknął Ed Foley, omiatając wzrokiem wnętrze.Przed nimi mieszkanie zajmował urzędnik konsularny ambasady, który spróbował przynajmniej trochę tu posprzątać, bez wątpienia z pomocą jakiegoś moskwianina.Podsyłał im ich sowiecki rząd: byli bardzo pracowici i wierni.obu szefom naraz.Tak.Przed długim lotem z nowojorskiego lotniska imienia Kennedy’ego na moskiewskie Szeremietiewo Ed i Mary Pat przeszli wielotygodniowe przeszkolenie.– A więc to jest nasz nowy dom, hę? – rzucił Foley z wystudiowaną obojętnością w głosie.– Witajcie w Moskwie – powiedział Mike Barnes, urzędnik służby zagranicznej, miejscowy karierowicz, który z ramienia ambasady – akurat miał dyżur – witał przybywających do Moskwy dyplomatów.– Przed wami mieszkał tu Charlie Wooster.Świetny facet.Wrócił do Foggy Bottom.Grzeje się pewnie w letnim słoneczku.– A tutaj? – spytała Mary Pat.– Jak jest tu latem?– Tak jak w Minneapolis – odrzekł Barnes.– Niezbyt gorąco i niezbyt parno.Zimy też nie są zbyt surowe.Pochodzę z Minneapolis – dodał wyjaśniająco.– Oczywiście niemieccy żołnierze by się z tym nie zgodzili, napoleońscy też, ale z drugiej strony nikt nie twierdzi, że Moskwa to Paryż, prawda?– Tak, opowiadano mi o tutejszym nocnym życiu.– Ed zachichotał.Akurat jemu w zupełności to odpowiadało.Nie musiał być szefem paryskiej placówki i czaić się na każdym kroku, poza tym placówka w Moskwie była najlepszą, najciekawszą fuchą, jakiej mógł się kiedykolwiek spodziewać.Ba! nie przypuszczał nawet, że ją dostanie.Myślał, że wyślą go ot, do Bułgarii czy gdzieś, ale żeby tak od razu tu, do Moskwy, do jaskini lwa? Dzięki Bogu, że Mary Pat urodziła Eddiego, kiedy go urodziła.Na ile? Ledwie na trzy tygodnie przed przewrotem w Iranie.Ciąża przebiegała z kłopotami i lekarz nalegał, żeby wróciła na poród do Nowego Jorku.Tak, rzeczywiście, dzieci to boży dar.No i dzięki temu mały Eddie był nowojorczykiem, a on, Ed, chciał, żeby jego syn od urodzenia kibicował Jankesom i Rangersom.Nie licząc spraw zawodowych, najbardziej cieszył się z tego, że tu, w Moskwie, zobaczy w akcji najlepszych hokeistów świata.Chrzanić balet i koncerty symfoniczne.Ci skurwiele naprawdę umieli jeździć na łyżwach.Szkoda, że nie rozumieli baseballu.Pewnie był dla nich za trudny.Ech, mużyki, mużyki.Tyle tam uderzeń, że nie wiadomo, które wybrać.– Małe jest – powiedziała Mary Pat, spoglądając na pękniętą szybę w oknie.Mieszkanie mieściło się na piątym piętrze.Przynajmniej nie będzie dochodził tu uliczny hałas.Osiedla dla obcokrajowców – ich getto – było ogrodzone i strzeżone.Rosjanie twierdzili, że to dla ich bezpieczeństwa, ale napady uliczne na obcokrajowców nie stanowiły w Moskwie wielkiego problemu.Obowiązujące prawo zakazywało przeciętnemu obywatelowi posiadania obcej waluty, poza tym obywatel ów nie miałby gdzie jej wydać.Dlatego napadanie na Amerykanów czy Francuzów było bez sensu.Ewentualna pomyłka też nie wchodziła w grę: dzięki swemu ubraniu ludzie ci wyróżniali się w szarym tłumie jak pawie wśród wron.– Dzień dobry! – Brytyjski akcent.Rumiana twarz ukazała się chwilę później.– Jesteśmy waszymi sąsiadami.Nigel i Penny Haydock.– Facet, wysoki i chudy, miał około czterdziestu pięciu lat i przedwcześnie posiwiałe rzadkie włosy.Jego żona, młodsza i ładniejsza, niż na to zasługiwał, weszła za nim z tacą kanapek i białym winem na powitanie.– Eddie, prawda? – spytała.Dopiero wtedy Ed zauważył, że kobieta ma na sobie obszerną sukienkę: tak na oko, była w szóstym miesiącu ciąży.A więc informacje, które przekazano im podczas szkolenia, potwierdzały się w każdym szczególe.Foley ufał CIA, ale z doświadczenia wiedział, że trzeba je sprawdzać, zawsze i wszystkie, od nazwisk sąsiadów poczynając, na niezawodności spłuczek toaletowych kończąc.Zwłaszcza w Moskwie, pomyślał, wchodząc do ubikacji.Nigel Haydock ruszył za nim.– Kanalizacja działa, choć jest trochę hałaśliwa – wyjaśnił.– Ale nikt nie narzeka.Ed pociągnął za uchwyt.Rzeczywiście, spłuczka hałasowała jak wszyscy diabli.– Sam naprawiłem – pochwalił się Nigel.– Złota rączka jestem.– I cicho dodał: – Uważaj, co tu mówisz.Wszędzie są te cholerne pluskwy.Zwłaszcza w sypialni.Ci przeklęci ruscy uwielbiają liczyć nasze orgazmy.Penny i ja staramy się ich nie zawieść.– Uśmiechnął się chytrze.Cóż, do niektórych miast nocne życie trzeba było importować.– Siedzisz tu już dwa lata? – Woda leciała i leciała.Foley miał ochotę podnieść pokrywę i sprawdzić, czy Haydock nie zastąpił zaworu patentem własnego pomysłu.Nie, po co.Doszedł do wniosku, że na pewno zastąpił, nie musiał tam nawet zaglądać.– Dwudziesty dziewiąty miesiąc.Siedem do końca.Urocze miejsce.Na pewno ci mówili, że dokądkolwiek pójdziesz, zawsze będziesz miał pod ręką „przyjaciela”.Ale nie wolno ich lekceważyć.Ci z Drugiego Zarządu Głównego są nieźle wyszkoleni.– Woda przestała lecieć i Haydock ponownie zniżył głos.– Prysznic.Ciepła woda zwykle jest, ale rura potwornie klekoce, tak samo jak u nas.– Odkręcił kran, żeby to zademonstrować.Rzeczywiście, rura klekotała.Czyżby ktoś celowo ją poluzował? Pewnie tak.Na pewno obecna tu złota rączka.– Ekstra.– Tak, czeka cię tu sporo roboty.Oszczędzaj wodę: bierz prysznic z przyjaciółką.Tak mówią w Kalifornii?Foley parsknął śmiechem – pierwszy raz od przyjazdu do Moskwy.– Tak, chyba tak.– Przyjrzał się Nigelowi.Był zaskoczony, że Haydock przedstawił się tak wcześnie, ale może skrytość na odwyrtkę, czyli pełna jawność, była u Anglików czymś normalnym.W szpiegostwie obowiązywało wiele różnych zasad, a Rosjanie słynęli z tego, że ich przestrzegali.Dlatego Bob Ritter powiedział mu tak: zapomnij o regułach, a przynajmniej o części reguł.Nie wyłaź spod przykrywki i kiedy tylko będziesz miał okazję, udawaj głupiego jankesa.Powiedział też, że Nigel Haydock jest jedynym facetem, któremu mogą zaufać.Był synem oficera wywiadu.Jego ojciec, zdradzony przez samego Kima Philby’ego, należał do grupy nieszczęśników, którzy polecieli do Albanii, by opaść na spadochronach prosto w ramiona komitetu powitalnego KGB.Nigel miał wtedy pięć lat i był już na tyle duży, by zapamiętać, jak to jest, gdy wróg zabija ci ojca.Musiały nim kierować motywacje równie silne jak te, które kierowały Mary Pat, a te były nie do przebicia.Po kilku drinkach Ed mógłby nawet przyznać, że pod tym względem żona jest jeszcze bardziej zawzięta od niego.Nienawidziła tych sukinsynów jak dobry Pan Bóg nienawidził grzechu.Haydock nie był szefem placówki, był za to filarem niemal wszystkich operacji, jakie SIS, wywiad brytyjski, przeprowadzał w Moskwie [ Pobierz całość w formacie PDF ]

© 2009 Każdy czyn dokonany w gniewie jest skazany na klęskę - Ceske - Sjezdovky .cz. Design downloaded from free website templates