[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.ale postanowił zamówić butelkę wody mineralnej.Mruknął coś pod nosem, usiadł wygodniej i podwinął rękawy koszuli.W tych przeklętych samolotach zawsze jest za gorąco.Potem włączył się kapitan, przerywając pasażerom oglądanie filmów na monitorach.Lecieli trasą południową, żeby wykorzystać prąd strumieniowy (pas silnych wiatrów równoleżnikowych na wysokościach substratosferycznych).Dzięki temu, wyjaśnił kapitan Will Garnet, czas lotu skróci się o czterdzieści pięć minut.Nie dodał, że prąd strumieniowy będzie również oznaczać trochę turbulencji.Linie lotnicze starały się oszczędzać paliwo i skrócenie czasu lotu o czterdzieści pięć minut będzie warte złotej gwiazdki w książce lotów kapitana.no, może tylko srebrnej gwiazdki.Dobrze znane uczucie.Samolot zakołysał się i przechylił w prawo, kiedy nadlecieli nad ocean na wysokości Seal Isle City w New Jersey.Do następnego lądu mieli teraz trzy tysiące mil.Za około pięć i pół godziny powinni się znaleźć gdzieś nad wybrzeżem Irlandii.Część tego czasu musi wykorzystać na sen.Dobrze przynajmniej, że kapitan nie zawracał im głowy zwyczajową gadaniną w stylu przewodnika wycieczki: „Znajdujemy się na wysokości dwunastu kilometrów i gdyby nagle odpadły skrzydła.”Zaczęto podawać obiad.To samo robiono w tylnej części samolotu, w klasie turystycznej.Wózki z drinkami i potrawami blokowały przejścia.Zaczęło się po lewej stronie samolotu.Facet był odpowiednio ubrany, miał na sobie marynarkę – właśnie to zwróciło uwagę Johna.Większość pasażerów zdejmowała marynarki zaraz po zajęciu miejsc.Clark spostrzegł Browninga, matowoczarny pistolet, zupełnie jak wersja wojskowa; niecałą sekundę później broń zobaczył również Alistair Stanley.Po chwili w prawym przejściu pojawili się jeszcze dwaj mężczyźni, przechodząc tuż obok fotela Clarka.– O, cholera – powiedział tak cicho, że tylko Sandy go usłyszała.Podniosła wzrok, ale zanim zdążyła cokolwiek zrobić lub powiedzieć, złapał ją za rękę.To wystarczyło, żeby zamknąć jej usta, ale nie wystarczyło, żeby powstrzymać od krzyku kobietę po drugiej stronie przejścia.No, może nie całkiem krzyku, bo kobieta stłumiła go, zakrywszy usta dłonią.Stewardesa patrzyła na dwóch stojących przed nią mężczyzn, nie wierząc własnym oczom.Coś takiego nie wydarzyło się od lat.Jak mogło się wydarzyć teraz?Clark zadawał sobie dokładnie to samo pytanie, i jeszcze jedno: dlaczego, do diabła, schował swoją broń do torby podręcznej, którą umieścił w schowku pod sufitem? Idioto, po cholerę ci broń na pokładzie samolotu, jeśli nie możesz po nią sięgnąć? Co za idiotyczny błąd! Jak żółtodziób! Wystarczyło spojrzeć w lewo, żeby zobaczyć ten sam wyraz na twarzy Alistaira.Dwaj najbardziej doświadczeni zawodowcy w branży, z bronią nie dalej niż metr, a równie niedostępna, jakby znajdowała się w luku bagażowym.– John.– Nie denerwuj się, Sandy – odpowiedział po cichu, dobrze wiedząc, że łatwiej to powiedzieć, niż zrobić.Wcisnął się w oparcie fotela i siedział nieruchomo, z głową odwróconą od okna, wodząc oczami po kabinie.Było ich trzech.Jeden, prawdopodobnie przywódca, poprowadził stewardesę do przodu, gdzie otworzyła drzwi do kabiny pilotów.Oboje weszli do środka i zamknęli drzwi za sobą.W porządku, kapitan William Garnet zostanie zorientowany w sytuacji.Cała nadzieja w tym, że okaże się profesjonalistą i że nauczono go nie sprzeciwiać się nikomu, kto ma broń.Byłoby najlepiej, gdyby kapitan miał za sobą szkolenie w Siłach Powietrznych lub w Marynarce, wtedy wiedziałby, że tylko durnie udają w takiej chwili bohatera.Jego zadaniem było wylądowanie gdzieś, obojętne gdzie, bo o wiele trudniej jest zabić trzystu ludzi na pokładzie, kiedy samolot stoi na pasie.Trzech jest w kabinie pilotów, w tym jeden na przedzie.Zostanie tam, żeby mieć na nich oko i żeby skorzystać z radia, porozmawiać, z kim będzie chciał, i przekazać swoje żądania.Dwaj w pierwszej klasie stoją z przodu, tak, aby widzieć oba przejścia.– Panie i panowie, tu mówi kapitan.Włączyłem napis „zapiąć pasy”.Mamy trochę turbulencji.Proszę, aby państwo pozostali na razie w swoich fotelach.Zgłoszę się ponownie za kilka minut.Dziękuję.W porządku, pomyślał John, zerkając na Alistaira.Kapitan wydawał się spokojny, a porywacze nie wymachiwali bronią – na razie.Pasażerowie prawdopodobnie nie zorientowali się, że coś jest nie tak – na razie.Też dobrze.Ludzie mogliby wpaść w panikę.no, niekoniecznie, ale dobrze się składa, że nikt nie wie, iż w ogóle istnieje powód do paniki.Trzech.Tylko trzech? A może mają kogoś w odwodzie, kogoś, kto udaje zwykłego pasażera? To on miałby pod kontrolą bombę, o ile była bomba.Bomba, to najgorsza ze wszystkich ewentualności.Kula z pistoletu mogłaby przebić pokrycie kadłuba samolotu, zmuszając pilota do gwałtownego zmniejszenia wysokości, kilku pasażerów dostałoby torsji, kilku narobiłoby w majtki, ale nikogo by to nie zabiło.Bomba zabiłaby wszystkich na pokładzie, ocenił Clark, który dożył swojego wieku, bo nie ryzykował, jeśli absolutnie nie musiał.Może po prostu pozwolić, żeby samolot leciał, dokąd tylko ci trzej faceci chcą, i niech się zaczną negocjacje? Wtedy będzie już wiadomo, że na pokładzie są inni trzej bardzo specjalni faceci.Wieści już się rozchodzą.Porywacze łączą się przez radio z liniami lotniczymi i przekazują wiadomość dnia, a zastępca dyrektora United Airlines, odpowiedzialny za sprawy bezpieczeństwa – Clark go znał, Pete Fleming, były wicedyrektor FBI – telefonuje do swojej byłej agencji, uruchamiając całą procedurę, łącznie z powiadomieniem CIA i Departamentu Stanu, Zespołu Odbijania Zakładników FBI w Quantico i oddziału Delta w Fort Bragg, dowodzonego przez „Małego Willie’ego” Byrona.Pete przekazuje też pewnie listę pasażerów, z trzema nazwiskami zakreślonymi na czerwono; to już trochę denerwuje Willie’ego, a ludzie w Langley i Mglistym Bagienku[2] zaczynają się zastanawiać, gdzie był przeciek.John poniechał tych rozważań.Mieli do czynienia z przypadkowym wydarzeniem, które po prostu wywoła ożywioną aktywność w pomieszczeniu operacyjnym budynku starej centrali w Langley.Być może.Czas się trochę ruszyć.Clark bardzo powoli odwrócił głowę w kierunku Domingo Chaveza, od którego dzieliło go zaledwie jakieś siedem metrów.Kiedy już nawiązali kontakt wzrokowy, dotknął palcem czubka nosa; wyglądało to, jakby się podrapał.Ding Chavez zrobił to samo.i wciąż miał na sobie marynarkę.Jest przyzwyczajony do cieplejszego klimatu, pomyślał John, i prawdopodobnie w samolocie było mu chłodno.Dobrze.Więc ma swojego H&K USP.Prawdopodobnie.Ding najchętniej nosił go w kaburze na plecach, ale nie było to najlepszym rozwiązaniem dla faceta przypiętego pasem bezpieczeństwa do fotela w samolocie.Tak, czy inaczej, Chavez orientował się w sytuacji i miał dość zdrowego rozsądku, żeby niczego nie robić.na razie.Jaka może być reakcja Dinga, mającego obok ciężarną żonę? Domingo był bystry i nie tracił nerwów pod presją, ale był też Latynosem i łatwo wpadał w gniew.Nawet John Clark, mimo swego całego doświadczenia, dostrzegał u innych skazy, które w wypadku jego samego wydawały mu się czymś zupełnie naturalnym
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
© 2009 Każdy czyn dokonany w gniewie jest skazany na klęskę - Ceske - Sjezdovky .cz. Design downloaded from free website templates