[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Chciał się podnieść, biec dalej, ale nogi odmówiły mu posłuszeństwa.Czuł, że pot spływa mu ciepłą strugą spod kapelusza, osiada na brwiach i gęstymi kroplami pada na śnieg.Zdjął kapelusz.Promyk świadomości zaczął się przebijać przez obolały mózg.Siedział w śniegu gdzieś daleko na przedmieściu, bo tylko naftowa lampa mrugała jakimś brudnożółtym światełkiem.Wytężył wzrok, aby przebić ciemności, ale nic nie zobaczył oprócz wielkich płatów śniegu.Wytężył słuch, usłyszał jakby niewyraźny szept.Jeszcze chwila, a w szepcie odróżniłplusk wody – był blisko Wisły.Po ustaleniu tego faktu bezwład myślowy przechodził.Świadomość poczęła powracać.Strzępy myśli poczęły układać się powoli w całkowity obraz.Jasno oświetlony kabaret… brudne kulisy… zapylone dekoracje… klamka… garderoba i… Jezus, Maria, ta czerwona krew!…Skarski zerwał się na równe nogi, lecz znów omal nie upadł.Nagle w jego obolały mózg wślizgnęło się jak wąż uczucie strachu.To pustkowie, te płaty mokrego śniegu i ten miarowy plusk Wisły… Pędem chciał biec ku miastu, nogi nadal odmawiały posłuszeństwa, wlókł się tylko.Na niebie wynalazł nagle jaśniejszy refleks – to łuna bije z ulic… tam ludzie… światło…Warszawa…Pędził ku miastu, co chwila potykając się na zwałach śniegu.*Było już dobrze po północy, gdy Wik zadzwonił do bramy domu.Stróż otworzył i nie poznał dobrze mu znanego lokatora.Skarski ciężko drapał się po schodach do mieszkania i w palcie ociekającym wodą padł na skórzany fotel.W pierwszej chwili przeraził się – naprzeciw w lustrze ujrzał śmiertelnie bladą twarz zupełnie obcego człowieka.Z uwagą zaczął Skarski śledzić nieznajomego w lustrze.Powoli poznał siebie.Zdziwiło go ogromnie, że zamiast kołnierzyka ma jakąś białą, zmiętą szmatę zawiniętą naokoło szyi.Jeszcze więcej zdziwiły go kosmyki zbitych włosów, z których obficie spływała na kołnierz palta woda.— Ja, czy nie ja? — ustawicznie stawiał sobie pytanie.Ciepła temperatura pokoju zaczęła powoli przy wracać mu przytomność.Jak w przetartej tafli zapylonego zwierciadła, zaczęły powoli w jego głowie wyraźniej występować obrazy dzisiejszej nocy.Myśli jego pracowały coraz sprawniej i lepiej, aż zaczęły nizać się na sznurek logiki.— Muszę poczekać kilka dni w Warszawie, aby zrozumieć tę tragiczną scenę — myślałjuż w pełni świadomości.— Zaraz rano napiszę list do Mertingerowej i wniosę na ręce ministra prośbę o dymisję.Potem wyjadę z Warszawy – ale gdzie? – Może do Francji.Wik wstał wreszcie z fotelu, z trudem zdjął przemoczone palto, mokry kołnierzyk, ubranie.Cicho wsunął się do łóżka, zgasił światło.Sen jednak nie chciał przymknąć mu powiek.Zapalił światło, ubrał ciepłą piżamę i powoli mierzył krokami pokój.— Teraz, zaraz napiszę list, bo kto wie, czy rano będę w pełni zmysłów — chłodno już rozumował.Usiadł przy biurku; ręka jego szybko posuwała się po papierze, jakby nie mogąc nadążyć gwałtownemu napływowi myśli.Wik pisał:Szanowna Pani!To co uważała Pani za krótki i może mało ciekawy flirt karnawałowy — to dziwny w sercu i duszy mojej wywołało posiew.Kocham Panią!!Nie myśl Pani, że miłość moja jest tą egzaltowaną rośliną, wychowaną w sztucznym cieple i chorobliwej atmosferze salonów; jest uczuciem głębokim, jakie rozwinąć się może tylko w duszy człowieka niezepsutego, który dużo romantyzmu ukrywał pod maską ironii z tej tylko przyczyny, że romantyzm jest dziś niemodny i mógłby wydać się śmieszny w ścianach salonów.Śmieszności zaś bałem się więcej, niż czegokolwiek innego.Miłość moją ukrywałem długo i bałem się ją Pani wyznać – nie wiedziałem bowiem, jak zostanie przyjęta.– Wyśmianie mego uczucia mogło mnie złamać.Uważałem, że spełnienie pierwszego Pani kaprysu zbliży nas.Zamiast czerwonego błazna, odkryłem jednak w garderobie kabaretu ruinę mego szczęścia, rumowisko mych marzeń i planów przyszłości.Chęć spełnienia kaprysu Pani pociągnęła jeszcze jedną, i to o wiele większą dla mnie tragedię: utratę tej, którą kocham.Listem tym żegnam Panią prawdopodobnie na zawsze.Od chwili wysłania listu rozpoczną się dla mnie dnie ciężkie i twarde.W ciemną przyszłość niosę jednak jeden malutki promyk szczęścia: – obraz Pani takiej, jaką po raz ostatni Ją widziałem – z tym dziwnym wyrazem zmęczenia na cudnej twarzy, z tym promykiem sympatii dla mnie, jaki zajaśniał w oczach Pani, tam w tym zimowym ogrodzie…Wik skrupulatnie złożył papier, wsunął do koperty i wypisał na niej adres pani Hali Mertinger.Drugi list był znacznie krótszy – Wik pisał go jak człowiek w pełni władania swymi nerwami:Wielce Szanowny Panie Ministrze!Dziwny, a dla mnie bardzo tragiczny splot wypadków, zmusza mnie do bezzwłocznej rezygnacji z zajmowanego stanowiska.Tajemnicze powody rezygnacji i oryginalny termin prośby o zwolnienie zechce Pan Minister usprawiedliwić ogromem nieszczęścia, jakie niespodzianie na mnie się zwaliło.Dziękując za zawsze mi okazywaną życzliwość i pobłażliwość w służbie, przesyłam wyrazy głębokiego szacunkuWiktor SkarskiPo napisaniu obu listów Wik odetchnął z ulgą.Jakby olbrzymi ciężar spadł mu z serca.Myśli jego przestały nareszcie krążyć koło tragicznego zajścia w garderobie, zaczęły pracować nad tym, w jaki sposób powiadomić brata o swych nieodwołalnych postanowieniach.Wik zanadto kochał Józefa, by cisnąć mu, na głowę od razu, jak grom, nieszczęsną wiadomość
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
© 2009 Każdy czyn dokonany w gniewie jest skazany na klęskę - Ceske - Sjezdovky .cz. Design downloaded from free website templates