[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.25Nocą nad miastem błyszczą gwiazdy i niebo stoi w płomieniach A ja chodzę i szepcę bez sensu, pogrążony w głupich marzeniach… Wtedy Krez włączył się ochrypłym głosem:Daj!… mi! Daj!… mi!… mi trochę słońca!!! Daj!… mi! Daj!… mi! Daj!… mi zi-i-imnej wody!!! Tłum zaczął podskakiwać i krzyczeć, z każdego biła energia, mało nie oszalałam ze szczęścia.To jest właśnie koncertowe szczęście: wszyscy stają się jednym, nanizanym na wylot na „Daj!… mi! Daj!… mi! Daj!… mi!!!".A-a-a-a!!! Cała reszta nie ma znaczenia.Potem pojechaliśmy do Sama.Urżnęliśmy się jak świnie.Ostatnie, co pamiętam: Wołkowa mówi do mnie „moja słodka dziewczynko", a Sam ciągnie na kanapę jakąś pannę, wstępnie rozebranąprzez smagłego Witię…Rano okazało się, że kiedy imprezowałam w „Mleku", przyszedł „taki z ogoloną głową, kto to jest,to z nim łazisz po nocy?".Wszystko jasne, Dienia ma nawrót miłości.Albo czegoś tam.Po wczorajszych szaleństwach Dienia wyglądał jak stary, wiecznie niezadowolony z życia zgred.Niemodny.A kto jest modny? Ten, kto nie zna życia? Wszystko w środku śpiewało mi iwrzeszczało, i olewałam cały świat.Życie jest piękne i zadziwiające.„Nic już na świecie nie ma,wszystko jest kłamstwem i… ścierną!" Muszę dać Łapie po łbie, że mnie, idiota, nie chce.Noprzecież zabić! „Oj mamusiu, jak mi dobrze!!!"I kiedy właśnie zaczynałam rozumieć, o co w życiu chodzi, zadzwonił telefon.Głos Nigera byłsamym życiem.Ale Niger nie ściemniał, powiedział po prostu:26–To ty? Zbieraj się.„U-u-uH!" – pomyślałam.A on szybko dodał:–To jadę, za godzinę przy ruchomych schodach.– Dobra!!!Taka scena: stoję i gapię się na schody, a schodami wyjeżdża z metra wysoki raper w jasnej cyklistowce „NY", odstające uszy, bezczelne oczy i radosny uśmiech od ucha do ucha.Szerokie bary, silny jak koń.Wyjeżdża i jakoś nie może się to zakończyć.O, już.Podchodzi.Pod żółtą koszulą w kratę ma biały t-shirt, a niżej szerokie spodnie i kołyszący się łańcuch.Staram się nie myśleć, że kiedyś ten łańcuch wylądował na łbie zalanego Wowy.Pierwszy raz widzę Nigera na trzeźwo i w pełnym świetle.Jest ode mnie o całą głowę wyższy.To ważne, reszta znajomych chłopaków jest w najlepszym razie mojego wzrostu.A Łapa to już w ogóle, jak się postarać, można go nakryć łokciem.Szczególnie na obcasach.–Cześć! – ucieszył się Niger.– Cześć, mała!Byłam dumna, że jest obok mnie.Jechaliśmy metrem, spoglądałam w górę, na niego, i uśmiechałam się jak amerykański turysta.Potem łaziliśmy po Newskim, on ciągle kupował mi lody, pod koniec byłam obżarta po uszy.Zajrzeliśmy na plac Pałacowy, pogapiliśmy się na pochylających się breakdanserów.Usiedliśmy niedaleko w parku, przy fontannie, kupiliśmy piwo.W fontannie chlapały się dzieci i turyści.Niger, opowiadając o rapie, zaśpiewał:–„Nie wierzę własnym oczom, nie wierzę własnym uszom – garnitury czeszą kasę na hip-hopie".Potem zrobiło mu się głupio.Spojrzał na mnie swoimi bezczelnymi oczami i pocałował.Dzieci piszczały z radochy.Turyści pstrykali aparatami.–„We gotta make a change…" * 27Wszystko trafiło na swoje miejsce, burdel w głowie zamienił się w porządne szufladki.Wystarczy po prostu „nigdy nie ściemniać i nie grać na nerwach, i zawsze być w porzo…".Ale pod szufladkami była jeszcze piwniczka, do której pospiesznie wrzuciłam myśli o wojnie i więzieniu, o spoconych chłopcach i ochrypłych głosach…Nie wpadałam do Wołkowej.A to późno wracałam do domu, a to zapominałam.Wołkowa nie obrażała się, tym bardziej że akurat była zadurzona w „bogatym faceciku" i włóczyła się z lokalu do lokalu i opychała szaszłykami.Siedzieliśmy ze zwieszonymi nogami na nabrzeżu.Po rzece pływały statki wycieczkowe.Usiedliśmy tak sprytnie, że jeśli turyści chcieli zrobić zdjęcie Pałacu Zimowego, musieli przy okazji zrobić zdjęcie nam.Wprawdzie na fotografiach byliśmy jak małe muchy, ale i tak było fajnie.–Może zacznę się normalnie ubierać? – powiedział nagle ni z tego, ni z owego, zapatrzony w przestrzeń Niger.–To znaczy?–Znaczy jak burak.Wąskie dżinsy, koszulka… – Niger leciutko skrzywił cienkie wargi.Kiedy to sobie pomyślał, pewnie było OK, ale kiedy powiedział, zaraz zrozumiał: „Fuj, obciach".–A co tak cię nagle wzięło?–A, mam już dosyć.Zaraz gadają, że raper, cholera.Wszyscy teraz łażą w szerokich spodniach… Ajak włożysz szerokie spodnie, to już musisz znać się na rapie… Jakby nie wystarczyło, że teraz takamoda.– Niger wojowniczo zacisnął pięści.– Przede wszystkim rap to cała kultura.Teraz bylegówniarz posłucha Eminema albo, co gorsza, naszego DeCła i już zakłada szerokie spodnie, raperpełną gębą… A ja już cztery lata tak chodzę… Rapu28słucham pięć… I wkurwia mnie, jak byle dupek zasuwa i bierze mnie za swego, że niby jest takisam jak ja… A jest chujowym lamerem i tyle…–O! – to było jedyne, co potrafiłam odpowiedzieć.Niger potrząsnął głową:–Sorry, mała, pieprzę jakieś głupoty.Już dobra.–Wcale nie pieprzysz
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
© 2009 Każdy czyn dokonany w gniewie jest skazany na klęskę - Ceske - Sjezdovky .cz. Design downloaded from free website templates