[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Czas uciekał, oni jednak nie przyspieszali.Generał wpoił im przede wszystkim dyscyplinę.Gdy nad murem pojawiła się czyjaś głowa, oba działa świetlne natychmiast wzięły ją na cel.Ledwo mężczyzna zdążył zerknąć na pole bitwy, niewidoczne promienie oparzyły mu siatkówki oczu.Chenbisz zesztywniał na koniu w oczekiwaniu na alarmujący okrzyk, który byłby sygnałem do wypuszczenia strzał dla ukrytych łuczników.Usłyszawszy jakiś wrzask w górze, aż syknął przez zęby.Na szczęście to była tylko wrona siedząca na wierzchołku pobliskiego drzewa.Gdy pierwszy jeździec dotarł do drewnianych wrót, niedbale cisnął swój worek na ziemię przed nimi.Chwilę później to samo zrobił następny.Potem kolejni.Stos worków rósł, aż utworzyły nierówną stertę przywierającą do drewna.W końcu ktoś za murami wykazał się bystrością.Uniósłszy głowę nad parapet kawałek na prawo od wrót, osłonił oczy ręką i spojrzał w dół.Jego ostrzegawczy okrzyk rozniósł się po polu.Atakujący stracili element zaskoczenia.Natychmiast zmienili taktykę.Kilku ostatnich rzuciło swoje worki pod wrota i zawróciło w pełnym galopie.Rozproszyli się, gdy strzały wypuszczone na ślepo zza murów zaciemniły niebo.Ale nie one przesłoniły słońce, tylko nadciągająca chmura.Jakimś zrządzeniem losu pchający ją wiatr ustał i zawisła nad miastem niczym ogromny parasol.Działa świetlne Chenbisza były teraz bezużyteczne.Czujni wartownicy szybko zdali sobie z tego sprawę i zaczęli zrzucać wiadra wody na stos worków, który sięgał prawie do połowy wysokości drewnianych wrót.Generał spodziewał się tego i dopilnował, aby każdy worek pokryto grubą warstwą żywicy dla ochrony przed przemoczeniem.Wkrótce na szczycie muru ukazali się łucznicy i zaczęli strzelać do galopujących jeźdźców.Mongołowie nosili napierśniki i hełmy, ale mieli odsłonięte plecy, toteż wielu zostało trafionych.W ciągu kilku chwil na polu zaroiło się od koni bez jeźdźców, którzy leżeli na ziemi, jedni wijąc się z bólu od doznanych ran, inni nieruchomo - martwi.Jeden z ludzi Chenbisza zawrócił i popędził równolegle do muru, stojąc wysoko w strzemionach ze strzałą założoną na cięciwę krótkiego łuku.Na końcu jego strzały zamiast ostrego grota z brązu był płonący kłąb szmat unurzanych w smole.Jeździec puścił cięciwę i natychmiast szarpnął z całej siły lewą połowę wodzów.Koń, który znał ten sygnał, przewrócił się na bok w tumanie kurzu, by zasłonić jeźdźca przed tym, co nastąpi.Strzała trafiła w stos worków w tym samym momencie co wiadro wody zrzucone ze szczytu muru.Nad stertą uniósł się biały dym i przez ułamek sekundy wydawało się, że płomień zgaśnie.Tak się jednak nie stało.Resztka żaru na końcu strzały przepaliła worek i dotarła do jego zawartości.Alchemicy poszukujący eliksiru życia wynaleźli tę mieszankę przypadkiem i nazwali huó yao, „płonącym lekiem”.Świat poznał go później jako proch czarny.Ponieważ proch czarny jest wolno palącym się materiałem wybuchowym, musi być ubity, żeby eksplodować.Pierwszy worek stanął w ogniu wśród dymu, od niego zajmowały się inne na zewnątrz stosu, aż płomienie wystrzeliły wysoko w powietrze.Nastąpił wybuch worków zagrzebanych u podstawy sterty, a ciężar tych powyżej powstrzymywał rozprężające się gazy wystarczająco długo, by spowodować potężną eksplozję.Przez pole przetoczyła się fala gorącego powietrza, dosięgając generała i jego piechurów.Wysłannik chana, którego podmuch zrzucił z konia, poczuł się, jakby stanął przed piecem garncarskim.Płomienie i dym wznosiły się pod niebo, a szczątki drewnianych wrót, które zostały rozerwane na tysiące kawałków, skosiły wszystkich na swojej drodze.Łucznicy na parapecie pofrunęli niczym szmaciane lalki; ich rozpaczliwe krzyki zagłuszyły huk wybuchu.Emisariusz z wysiłkiem podniósł się z ziemi.Dzwoniło mu w uszach, a gdy przymknął oczy, wciąż widział pod powiekami błyski towarzyszące eksplozji.To była druga cudowna broń, jaką dziś zobaczył.Najpierw tajemnicze działa świetlne, a teraz równie dziwne worki pełne substancji pozwalającej uwolnić ogień od razu z nich wszystkich.Doprawdy zdumiewający kraj, przemknęło mu przez myśl.Spojrzał na pole bitwy.Rozproszeni jeźdźcy skręcili jak ławica ryb i pomknęli ku miastu.Resztki zniszczonych wrót jeszcze się tliły, a ogłuszeni wybuchem obrońcy poruszali się bezładnie, kompletnie zdezorientowani.Wyciągnięte z pochew miecze napastników odbijały światło słoneczne, bo chmura odpłynęła dalej.Mężczyźni na wieżach wypatrywali ofiar, ale eksplozja pozbawiła załogę twierdzy chęci do walki.Chenbisz wysłał swoich piechurów w ślad za kawalerią.Z rykiem, niemal równie głośnym jak huk wybuchającego prochu, pobiegli przez pole, by przywrócić honor chanowi, którego haniebnie okradziono, tym samym odbierając mu godność.Wiedzieli, że muszą oszczędzić najbardziej urodziwe kobiety i chłopców nadających się na niewolników, ale resztę mieszkańców miasta mogli wyciąć w pień.Głowę lokalnego gubernatora wojskowego zamierzali wbić na pikę i zostawić w najbliższej osadzie ku przestrodze dla każdego, kto się łudzi, że jeśli sprzeniewierzy się swoim obowiązkom, nie dosięgnie go słuszny gniew chana.- Chciałbym wiedzieć więcej o waszym zdumiewającym arsenale - rzekł emisariusz, gdy on i Chenbisz zsiedli z koni.Generał zazwyczaj nie brał udziału w rzezi, a wysłannik chana nie chciał oglądać, co się dzieje po drugiej stronie muru.- Przedstawię cię, panie, mojemu alchemikowi.On potrafi wyjaśnić wszystko bardziej szczegółowo niż ja.Mnie wystarczy, że to działa.Adiutant podał generałowi mocną herbatę w filiżance z porcelany kostnej.Kiedy zmierzali w kierunku kępy drzew, gdzie służba i personel obozu czekali, by opatrzyć rannych, ambasador dumał nad tym, ile niezwykłości widział w ciągu lat przemierzania tego dziwnego państwa.Części swoich przeżyć nigdy nie ujawni, choćby intymnych stosunków z niektórymi konkubinami chana.O pewnych rzeczach nigdy nie opowie, bo są po prostu niewiarygodne.Na przykład Wielki Mur - chociaż ma szerokość i wysokość pięciopiętrowego budynku, ciągnie się od horyzontu po horyzont i jeszcze dalej.Przyćmiewa wszystkie rzymskie osiągnięcia architektoniczne w Europie.Myślał o przypominających skały smoczych szkieletach, które mu pokazywano na pustyni, o czaszkach wielkości beczek wina z zębami jak sztylety i o kościach udowych długości dorosłego mężczyzny.I wreszcieo tym, co widział dzisiaj: urządzeniu zdolnym wysyłać światło wystarczająco mocne, by oślepić człowieka [ Pobierz całość w formacie PDF ]

© 2009 Każdy czyn dokonany w gniewie jest skazany na klęskę - Ceske - Sjezdovky .cz. Design downloaded from free website templates