[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Dopiero kiedy zorientowała się, że po policzkach płyną jej łzy,z furią zamknęła komputer, wstając od biurka.W pracy pojawiła się niewyspana i głodna.Pulsowało jej w skroniach, drżały jej dłonie.Dlaczego? Zadręczała się na okrągło, chociaż wiedziała, że na to akurat pytanie odpowiedzi już nie otrzyma.Witryna małego, jubilerskiego sklepu tkwiła wciśnięta pomiędzy antykwariat i cukiernię.Agata pomyślała, że to dziwne – tyle razy wracała tędy z pracy, a nigdy nie zauważyła salonu z biżuterią.Przystanęła, przyglądając się wiszącemu na wystawie naszyjnikowi z turkusów.Nie zastanawiając się długo, pchnęła ciężkie drzwi z mosiężną klamką.W środku pachniało wanilią i pastą do podłóg.Agata podeszła do gabloty z turkusami, przyglądając się naszyjnikowi i kolczykom do kompletu.Wpadła jej też w oko bransoletka zdobiona koralem i broszka w kształcie ważki.Mrużyła oczy, usiłując dostrzec wypisane drobnym maczkiem ceny, gdy podszedł do niej wysoki szatyn koło trzydziestki.Wcześniej musiał być na zapleczu, bo zauważyła go dopiero teraz.Odwróciła się zaskoczona, posyłając mu lekki uśmiech.–Szuka pani czegoś konkretnego? – zagadnął ją.9Kiedy podszedł bliżej, zakręciło jej się w głowie.Czuła się tak, jakby ktoś zabawił się jej kosztem, zakpił z jej cierpienia.Spojrzała w twarz jubilera, nie mogąc się oprzeć wrażeniu, że rozmawia z… Piotrem.Jeszcze nigdy nie spotkała kogoś aż tak do niego podobnego.Te same ciemne, migdałowe oczy, identyczny wzrost i sylwetka.Nawet włosy mieli dokładnie takie same – ciemnokasztanowe, proste, opadające przydługą grzywką na oczy.Przez kilka chwil Agata stała, usiłując złapać oddech, w końcu powiedziała cicho, że się spieszy, i niemal wybiegła z salonu na zalaną słońcem ulicę.Następnego dnia wracała z pracy tą samą drogą.Jakby coś ciągnęło ją do sklepu, w którym pracował mężczyzna łudząco podobny do Piotra… Przez kilka chwil oglądała wystawione w witrynie wisiory z czarnej muszli, w końcu po krótkim wahaniu weszła do środka.Ciemnooki jubiler już od drzwi posłał jej szeroki uśmiech.–Mam nadzieję, że ma pani dzisiaj nieco więcej czasu–zagadnął, wychodząc zza masywnego, drewnianego kontuaru.–Właściwie to mam dzisiaj urodziny – skłamała.Sama nie wiedziała, czemu to powiedziała.Może po prostu chciała mieć dobry powód, dla którego tutaj wróciła…–W takim razie musimy znaleźć coś szczególnego – zdecydował szatyn, podchodząc do jednej z oszklonych gablot.– Do pani szarych oczu będą pasować niebieskie agaty – rzekł, wyjmując z gablotki oryginalny wi-siorek.Tym bardziej, że mam na imię Agata, pomyślała.Wzięła 10od niego oprawiony w srebro wisior, obracając go w palcach.–Piękny – powiedziała, chociaż wydał jej się odrobinęzbyt ciężki.Szatyn od razu wyczuł jej wahanie.–A może coś z ametystem? Mamy bransoletki, naszyjniki, kolczyki – wymieniał, sięgając po kolejne błyskotki.Pomyślała, że ma piękne, szczupłe palce.Jak u pianisty… Zajrzała w głąb gablotki, przyglądając się ułożonej w równych rzędach biżuterii.–Tamten naszyjnik jest ciekawy – zauważyła, wskazując na osadzone w srebrze kamienie w odcieniu ciemnej, morskiej zieleni.–To awenturyn.Podobno przynosi swojemu właścicielowi bogactwo i spokój.– Szatyn mrugnął, dodając, że to nowa dostawa.– Niedawno przywiozłem go z Indii.–Mogłabym zmierzyć? – zapytała Agata.–Oczywiście.Pomogę pani – zaoferował.Stanęli przed olbrzymim, zawieszonym naprzeciw wejścia lustrem w złotych ramach.Agata odgarnęła włosy, odsłaniając kark.Kiedy jubiler zapinał naszyjnik, poczuła na szyi muśnięcie jego oddechu.Spojrzała w upstrzone patyną czasu lustro i ich oczy się spotkały.Uśmiechnął się lekko.Zauważyła, że ma małą, ledwie widoczną bliznę tuż nad górną wargą.Pomyślała, że już dawno nie czuła takiego pragnienia bliskości, takiej rozpaczliwej chęci wtulenia się w czyjeś ramiona… Policzki jej zapłonęły, zakręciło jej się w głowie.Układając kamienie, szatyn musnął palcami jej obojczyk.Zadrżała, leciutko przygryzając wargi.–Dziękuję – powiedziała cicho.11Zapięty naszyjnik ozdobił jej dekolt, ładnie współgrając z bursztynową opalenizną.–Jest idealny, wezmę go.– Dotknęła zawieszonej naszyi ozdoby, niechętnie rozpinając zapięcie.Jakby już na samym wstępie nie chciała się rozstawać z nową błyskotką… Wyjęła z torebki portmonetkę, zastanawiając się, czy zapłacić kartą, czy gotówką.Zdecydowała się na gotówkę.Jubiler uśmiechnął się, biorąc od niej dwustuzłotowy banknot.Ich palce zetknęły się w jednym elektryzującym ułamku sekundy.–Jako nowa klientka dostanie pani rabat.Powiedzmytrzydzieści pięć procent.Zaskoczył ją.Roześmiała się, rzucając mu kokieteryjne spojrzenie
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
© 2009 Każdy czyn dokonany w gniewie jest skazany na klęskę - Ceske - Sjezdovky .cz. Design downloaded from free website templates