[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.— W Santa Fe, po tamtej stronie? Trzeba się więc tam udać, i to natychmiast, obydwaj, wy i ja!— Zgadzam się z tym, kuzynie.Właśnie taki miałem zamiar: odnaleźć go i zmusić do wydania pieniędzy łącznie z odsetkami.Nie miałem złudzeń, że będzie to ciężka sprawa, nawet bardzo ciężka, dlatego cieszę się, że was spotkałem, bo we dwóch powinno pójść nam łatwiej.Zjawimy się przed nim tak, że ze strachu przyzna się do swego haniebnego czynu i z miejsca wypłaci pieniądze.Jesteśmy westmana-mi i zagrozimy mu prawem prerii.Czyż nie?— Oczywiście, jak najbardziej oczywiście! — Zgodził się Kasimir od razu.—Co za szczęście, że was spotkałem, was.was.was? Czyż to nie głupota mówić sobie wy, skoro jesteśmy tak bliskimi krewnymi i do tego związani wspólnym losem?— Też mi się tak zdaje.— A zatem bruderszaft i mówimy sobie ty, dobrze?— Z mej strony zgoda.Oto moja ręka, przybij! Napełnijmy szklanki jeszcze raz i opróżnijmy je za naszą pomyślność i za powodzenie naszej sprawy.Trąćmy się!— Na zdrowie, kuzynie, lub raczej: na zdrowie, kochany Hasaelu!— Na zdrowie! Ale Hasael? Wiesz, w Stanach sprawy załatwia się krótko i zwięźle, szczególnie jeśli chodzi o imiona.Mówi się Jim, Tim, Ben czy Bob, nie używa się wszystkich sylab, jeśli jedna wystarczy.Mój ojciec nazywał mnie zwykle Has zamiast Hasael, i przyzwyczaiłem się do tego.Mów tak samo!— Has? Hm! Wobec tego musiałbyś mi mówić Kas zamiast Kasimir.— Czemu nie?— Nie brzmi to zbyt głupio?— Głupio? Skądże! Brzmi dobrze, mówię ci, mnie się podoba, a jeśli nie podoba się innym, to nie moja sprawa.Zatem jeszcze raz, na zdrowie, kochany Kas!— Na zdrowie, kochany Has! Na zdrowie Kasa i Hasa, świeżo upieczonych spadkobierców Timpego!Wielce zadowoleni, nie okazując tego na zewnątrz, trącili się też delikatnie szklankami, aby nie wzbudzić zainteresowania innych popijających.Ciemnowłosy Has powiedział:— No, więc do Santa Fe! Ale nie jest to ani łatwa, ani szybka sprawa, bo będziemy musieli jechać okrężną drogą.— Dlaczegóż to? — spytał jasnowłosy Kas.— Ponieważ musielibyśmy jechać przez obszar Komanczów, gdybyśmy chcieli obrać najkrótszą drogę.— Nie słyszałem, żeby ci czerwonoskórzy wykopali ostatnio topór wojenny.— Ja również nie, wszelako Indianie już z natury nawet w czasie całkowitego pokoju są nastawieni wrogo.A poza tym wczoraj spotkałem się z pewnym handlarzem, który od nich wracał.Wiesz, że Indianie prawie nigdy nie czynią nic złego handlarzowi, bo go potrzebują, i to bardzo.Ów handlarz powiedział mi, że wielki wódz wojowników, Tokvi Kava, nie przebywa obecnie wśród swego plemienia, lecz oddalił się gdzieś z kilkoma najlepszymi wojownikami, nie mówiąc dokąd.— Tokvi Kava, ten polujący oprawca? Można więc niewątpliwie przypuszczać, że znowu ma w zamyśle jedno ze swoich bezeceństw.Doprawdy, nie boję się czerwonoskórych, ale nawet gdyby człowiek był dwa razy tak dzielny, to i tak lepiej z takim łobuzem w ogóle się nie spotkać.Wobec tego wybierzmy faktycznie raczej okrężną drogę, i przybędziemy do Santa Fe tydzień później.Nasz Nahum Samuel na pewno nam teraz po raz drugi nie umknie.— A jeśli umknie, to mamy jego ślad i z pewnością go.Rozmowa urwała się, ponieważ wrócił inżynier i przyprowadził z sobą dwóch mężczyzn.Kas i Has w ferworze rozmowy nie usłyszeli dwukrotnego gwizdania lokomotywy.Pociąg roboczy przybył, inżynier odprawił go i wracał w towarzystwie swego nadzorcy i kierownika magazynu.Pozdrowił obu westmanów skinieniem głowy, po czym wszyscy trzej usiedli przy stole przeznaczonym dla „urzędników i znaczniejszych dżentelmenów", przysiadając się do Metysa.Kazali sobie również podać grog, a potem Metys zapytał:— Nadeszły gazety, sir?— Nie — odparł inżynier — nadejdą dopiero jutro, otrzymałem jednak wiadomości.— Dobre?— Niestety, nie.Od tej chwili musimy być bardzo czujni.— Dlaczego?— W pobliżu końcowej stacji dostrzeżono ślady Indian.Zdawało się, jakby skryte do połowy pod powiekami oczy Metysa rozbłysły złowrogo, głos jego brzmiał jednak obojętnie, gdy powiedział:— To przecież nie powód do nadzwyczajnej ostrożności!— Jednak myślę, że tak.— Pshaw! Ostatnio żadne plemię nie wykopało topora wojennego, a gdyby nawet tak było, to nie można od razu na podstawie kilku śladów stóp wyciągać wniosków, że to wróg.— Przyjaciele nie ukrywają się.A kto się trzyma w ukryciu, ten nie ma dobrych zamiarów, mogę to śmiało powiedzieć, choć nie jestem ani zwiadowcą, ani westmanem.Wszak to wy jesteście dzielnym zwiadowcą, znają was w tej okolicy, zatrudniłem was, abyście, czujnie obchodząc, pilnowali tych terenów.Wzdłuż gibkiej sylwetki Metysa i po jego twarzy przebiegło delikatne drżenie, jakby chciał się poderwać w gniewie, opanował się jednak i odparł spokojnym tonem:— Będę to czynił, sir, chociaż wiem, że to zbędne.Siady Indian tylko w czasie wojny oznaczają coś groźnego.I jeszcze jedno: czerwonoskórzy są często lepszymi i wierniejszymi ludźmi niż biali.— Taki pogląd bardzo zaszczytnie świadczy o waszej miłości bliźniego, mógłbym jednak przytoczyć wam wiele przykładów, że jesteście w błędzie.— A ja jeszcze więcej przykładów, że mam rację.Czyż istniał kiedykolwiek ktoś bardziej wierny niż Winnetou wobec Old Shatter-handa?— Winnetou jest wyjątkiem.Znacie go?— Nie widziałem go jeszcze.— A Old Shatterhanda?— Też jeszcze nie, ale znam wszystkie ich czyny.— Zatem słyszeliście też o wodzu Kiowów, Tangua?— Tak.— Cóż to był za zdrajca, co za szubrawiec! Mienił się obrońcą Old Shatterhanda wówczas, kiedy ten był jeszcze surwejorem, a przecież nieustannie nastawał na jego życie.Z pewnością byłby go zgładził, gdyby ów biały nie był mądrzejszy i silniejszy od niego.I gdzie tu widzicie wierność, o której mówicie? A że ślady czerwonoskórych oznaczają niebezpieczeństwo tylko w czas wojny, to czyż Siuksowie Oglala w czasie najlepszego pokoju nie napadali wielekroć na koleje żelazne? Czyż nie w czas pokoju zabijali mężczyzn lub uprowadzali kobiety? Zostali za to ukarani, i to nie przez grupę myśliwych czy oddział wojska, lecz przez dwóch tylko ludzi, przez Winnetou i Old Shatterhanda.Gdyby jeden z nich znajdował się tutaj, to z pewnością ślady Indian nie napawałyby mnie taką obawą.— Pshaw! Przesadzacie, sir! Ci dwaj mężczyźni mieli wiele szczęścia, i to wszystko.Istnieją jeszcze inni, tacy sami jak oni, a nawet jeszcze lepsi!— Gdzie?Metys spojrzał inżynierowi wyzywająco w twarz i odparł:— Nie pytajcie, rozejrzyjcie się!— Macie na myśli siebie? Siebie samego?— A jeśli?.Inżynier chciał dać mu stosowną odpowiedź, ale nie zdążył, bo właśnie Kas, postąpiwszy dwa kroki na swoich długich nogach, wyrósł przed Metysem i powiedział:— Jesteście największym durniem, jakiego świat zna, mój synu! Metys w mgnieniu oka poderwał się i wyrwał nóż zza pasa, ale jeszcze szybciej Kas chwycił za rewolwer i wymierzył w jego kierunku, ostrzegając:— Tylko nie tak ostro, my boy! Są podobno ludzie, którzy nie znoszą, gdy kula przelatuje przez ich głupi łeb, a mam wszelkie podstawy przypuszczać, że jesteście jednym z nich.Skierowana na Metysa lufa rewolweru nie pozwoliła mu użyć noża.Wściekły z tego powodu, syknął w kierunku długonogiego:— Nie do was mam sprawę.Kto wam pozwolił wtrącać się do naszej rozmowy?— Ja sam, mój chłopcze, ja sam [ Pobierz całość w formacie PDF ]

© 2009 Każdy czyn dokonany w gniewie jest skazany na klęskę - Ceske - Sjezdovky .cz. Design downloaded from free website templates