[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Tak, a czegóż może chcieć ten Chatworth? Wie, że masz poślubić innego.- Czyżby? - prychnęła Bronwyn.- No to gdzie jest mój oblubieniec? Mam siedzieć w sukni ślubnej przez kolejny dzień i czekać na niego?- Lepsze to niż uganiać się po lesie z jakimś gorącokrwistym, młodym angielskim parem.- Parem? Roger Chatworth jest angielskim parem?Morag nie odpowiedziała, wygładziła tylko suknię i wypchnęła Bronwyn z pokoju.Teraz, gdy siedziała na koniu, a Rab biegł tuż obok, dziewczyna po raz pierwszy od wielu tygodni poczuła, że żyje.- Na twoje policzki powrócił rumieniec - powiedział Roger śmiejąc się.Odwzajemniła mu uśmiech, jej twarz rozpogodziła się, a oczy zapłonęły.Zmusiła konia do szybszego biegu.Rab, sadząc długimi susami, dotrzymywał im kroku.Roger obejrzał się na podążających za nimi ludzi.Byli to trzej członkowie jego osobistej straży oraz dwóch paziów z koniem jucznym, wiozącym żywność i zastawę.Zwrócił oczy na Bronwyn i zmarszczył brwi, kiedy ona się obejrzała i jeszcze popędziła konia.Była doskonałą amazonką, a las był bez wątpienia pełen ludzi z jej klanu, wyczekujących okazji, by pomóc jej w ucieczce.Uniósł dłoń, ponaglając jeźdźców, i pognał za dziewczyną.Koń Bronwyn niemal szybował.Wiatr we włosach, posmak wolności wprawiły ją w podniecenie.Do strumienia dotarła w pełnym galopie.Nie miała pojęcia, czy ten koń już kiedyś skakał, ale nakłoniła go do tego, nie bacząc na ryzyko.Przefrunął nad wodą, jakby miał skrzydła.Po drugiej stronie ostro ściągnęła wodze i odwróciła się.Roger ze swoimi ludźmi zbliżał się już do strumienia.- Lady Bronwyn! - krzyknął.- Czy wszystko w porządku?- Oczywiście - zaśmiała się, a potem poprowadziła konia przez wodę.Pochyliła się i poklepała konia po szyi.- Dobre zwierzę.Świetnie poradził sobie z tym skokiem.Roger zeskoczył z konia i podszedł do niej.- Przestraszyłaś mnie, pani.Mogłaś sobie zrobić krzywdę.Roześmiała się znowu.- To mało prawdopodobne, by jakikolwiek Szkot zrobił sobie krzywdę dosiadając konia.Roger podał jej ramię, by mogła zsiąść.Nagle Rab rzucił się pomiędzy nich, szczerząc długie, ostre zęby.Warczał ostrzegawczo.Roger instynktownie cofnął się.- Rab! - Pies usłuchał jej natychmiast.Odsunął się, ale wciąż obserwował uważnie Rogera.- Chciał mnie obronić.Nie lubi, jak ktoś mnie dotyka.- Będę o tym pamiętał - rzekł z powagą Roger, pomagając jej zsiąść z konia.- Może chciałabyś, pani, odpocząć po przejażdżce? - zaproponował.Klasnął w dłonie, a jego giermkowie przynieśli dwa krzesła pokryte czerwonym aksamitem.- Milady - skłonił się.Uśmiechnęła się, zaskoczona widokiem krzeseł w lesie.Trawa pod jej stopami przypominała miękki dywan.Strumień śpiewał swoją melodię, ale nim zdążyła o tym wszystkim pomyśleć, już jeden z ludzi Rogera zaczął grać na lutni.Zamknęła na chwilę oczy.- Tęsknisz za rodzinnymi stronami, pani? - zapytał Roger.Westchnęła.- Cóż ty, panie, możesz o tym wiedzieć? Nikt, kto nie pochodzi z Gór, nie potrafi pojąć, co to oznacza dla Szkota.- Moja babka była Szkotką, mam więc o tym jakieś pojęcie.Nagle podniosła głowę.- Pańska babka? Jak się nazywała?- MacPherson z MacAlpinów.Bronwyn uśmiechnęła się.Miło było usłyszeć choćby znajome nazwiska.- MacAlpin.To dobry klan.- Tak.Spędziłem wiele wieczorów na kolanach mojej babki, słuchając jej opowieści.- A o czym opowiadała? - spytała zaciekawiona.- Poślubiła Anglika i zawsze porównywała te dwie kultury.Mówiła, że Szkoci są gościnniejsi, że nie zamykają swoich kobiet w domu, jak to czynią Anglicy, w przekonaniu że one nie mają dość rozsądku.Mówiła też, że w Szkocji traktuje się kobiety na równi z mężczyznami.- Tak - zgodziła się cicho Bronwyn.- Mój ojciec wyznaczył mnie na swojego dziedzica.- Urwała.- A jak pański angielski dziadek traktował swoją szkocką żonę?Roger roześmiał się, jakby to był żart.- Przez jakiś czas mieszkał w Szkocji.Wiedział, że moja babka jest inteligentną kobietą, i zawsze bardzo ją cenił.Żadnej decyzji nie podejmował bez niej.- Dużo czasu spędziłeś z nimi, panie?- Niemal całe życie.Moi rodzice umarli, gdy byłem chłopcem.- A co sądzisz o sposobie, w jaki Anglicy traktują kobiety? Z pewnością, jako dojrzały mężczyzna, wiesz już, panie, że kobiety służą tylko do łóżka i rodzenia dzieci.Roger roześmiał się głośno.- Nawet gdybym tak kiedyś pomyślał, moja babka wstałaby z grobu, żeby mi natrzeć uszu.Nie - powiedział poważniejąc.- Ona zawsze chciała, żebym poślubił jakąś jej kuzynkę, ale ta umarła jeszcze jako dziecko.Dorastałem posługując się nazwiskiem MacAlpin.- Co takiego? - zdumiała się Bronwyn.- To była część kontraktu ślubnego.Miałem zostać jednym z MacAlpinów, żeby zadowolić jej klan.- I zrobiłeś to? Wspomniałam sir Tomaszowi, że mój mąż powinien zostać MacArranem, ale odparł, że to niemożliwe, bo żaden Anglik nie porzuci swego znakomitego nazwiska dla jakiegoś plugawego, szkockiego.Oczy Rogera błysnęły gniewem.- Nie rozumieją! Przeklęci Anglicy! Myślą, że tylko oni mają rację.Nawet Francuzi.- Francuzi są naszymi przyjaciółmi - przerwała mu Bronwyn.- Przyjeżdżają do nas tak często, jak my do nich.I, w przeciwieństwie do Anglików, nie niszczą naszych zbiorów ani nie kradną naszego bydła.- Bydło - uśmiechnął się Roger.- Interesujący temat.Powiedz mi, pani, czy MacGregorowie nadal hodują te tłuste bestie?Bronwyn nagle zesztywniała.- Klan MacGregor to nasi wrogowie.- Rzeczywiście.Ale przyznasz, że ich befsztyki są najlepsze.Utkwiła w niego oczy.MacGregorowie byli wrogami klanu MacArran od wieków.- No cóż, wszystko mogło się zmienić od czasu, gdy moja babka była młodą, szkocką dziewczyną - ciągnął Roger.- Wtedy ulubionym sportem chłopców był nocny przepęd bydła.Bronwyn posłała mu uśmiech.- To się nie zmieniło.Roger odwrócił się i klasnął na służbę.- Czy chciałabyś coś zjeść, pani? Sir Tomasz ma francuskiego kucharza, który przygotował dla nas ucztę.Powiedz czy jadłaś kiedykolwiek granaty?Zdołała tylko potrząsnąć głową.Patrzyła zdziwiona Jak słudzy rozładowują kosze, a jeden z giermków podaje jedzenie na srebrnej zastawie.Po raz pierwszy w życiu pomyślała, że Anglik może być istotą ludzką, że mógłby uczyć się.chcieć się uczyć szkockich obyczajów.Wzięła pasztecik w kształcie róży i ciasteczko.Wydarzenia tego dnia były dla niej zaskoczeniem.- Powiedz mi, lordzie Rogerze, co sądzisz o naszym systemie klanów.Roger strząsnął z siebie okruchy i uśmiechnął się do siebie.Był dobrze przygotowany na wszystkie jej pytania.Bronwyn stała w pokoju, w którym spędziła zbyt wiele czasu w ciągu ostatniego miesiąca.Jej policzki nadal były zaróżowione, a oczy błyszczące od szybkiej porannej jazdy.- Nie jest taki jak inni mężczyźni - powiedziała do Morag.- Mówię ci.Spędziłam z nim kilka godzin i ani na chwilę nie przestaliśmy rozmawiać.Zna nawet kilka słów w języku gaelickim.- To nic trudnego.Nawet niektórzy ludzie z nizin znają gaelicki.Porównanie do ludzi z nizin w ustach Morag oznaczało największą obelgę, ponieważ stara kobieta uważała ich za zdrajców, którzy bardziej czuli się Anglikami niż Szkotami [ Pobierz całość w formacie PDF ]

© 2009 Każdy czyn dokonany w gniewie jest skazany na klęskę - Ceske - Sjezdovky .cz. Design downloaded from free website templates