[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Kilka lat tu, kilka tam.Znasz ze dwadzieścia języków, wszędzie jesteś jakby trochę u siebie.- Ale mam dość.Takie życie jest jałowe.Poza tym ciągnęło mnie do Polski.Myślałam, że Kraków, mojeulubione miasto.- A teraz poczułaś, że jednak.- Tam jest moje miejsce.Wiem, pewnie masz mnie za idiotkę, wpadłam na jakiś pomysł pięć minut temu ijuż chcę się brać za realizację.- Mnie się podoba, ale pochopne działania to szaleństwo.Sama powiedziałaś, że prawowici właścicielenigdzie nie są mile widziani.Mam już nawet plan, jak powinnyśmy się przygotować.- Jak?- Po pierwsze, trzeba zrobić dokładną wizję lokalną.Po drugie, sprawdzić, w czyich rękach jest obecniemajątek, a jeśli jest własnością państwa, kto podejmuje decyzje o jego losie.Należy ustalić, kto jest kim na tymterenie, a potem poszukać na wszystkich potężnych haków.- Haków? - zdziwiła się Stanisława.- Jeśli spróbują nam bruździć, musimy być gotowe do kontrataku.Odwet powinien być straszliwy inatychmiastowy.Przydałaby się mała demonstracja siły na początek.Warto też w lokalnych strukturach władzyumieścić własną agenturę.Dzięki temu będziemy z wyprzedzeniem informowane o wszystkich posunięciach.- Agenturę?- Dwóch lub trzech ludzi, którzy będą działali niezależnie od siebie, ba, nawet nie wiedząc, że nie są jedy-nymi agentami.Monika pokiwała głową z uznaniem.- To co? - Stanisława puściła całą tę przemowę częściowo mimo uszu.- Może wybierzemy się w weekendrozejrzeć po okolicy? - Rozłożyła na wolnej części stołu mapę.- Niedaleko jest stadnina, pożyczymy sobie trzykoniki, bo z tego, co pamiętam, droga jest w tragicznym stanie.Zresztą, jadąc samochodem przez wieś,przedwcześnie spłoszymy mieszkańców.Konno możemy dotrzeć tam ścieżką przez las i przekraść się doKruszewie jakby od kuchni.- Dobry pomysł.- Katarzyna wolała się nie przyznawać, że po raz pierwszy będzie siedzieć w siodle.* * *Dotarły właśnie na skraj doliny, gdy ze wschodu dmuchnął zimny wiatr.Chłód przeniknął je natychmiastdo kości.Wysoko w lesie, pośród wzgórz, bije źródło.Wartki strumyk zasila nieduży staw otoczony kamieniami.Na brzegu widać jeszcze fundamenty starego młyna.Przez dawną młynówkę woda wpada do niewielkiej sa-dzawki i dalej, już jako wesoła rzeczka, spływa na dno doliny.Dwór stał na plateau prawie na wysokości ruin.Dziś został po nim tylko prostokąt podmurówki.Po zabudowaniach folwarku nie ma śladu.Wszystko zarastająkrzaki dzikiego bzu.Na stoku, gdzie kiedyś był ogród, rozpleniły się pigwy.I jeszcze sad, dobre pół hektarakompletnie zdziczałych jabłonek i śliw.Wieś leżała zawsze na dole, rozrzucona po obu stronach rzeczki, przecięta drogą wiodącą od przełęczy dodworu.Z dostatnich niegdyś gospodarstw nie pozostało nic.Wszystko zmiotły wojny i czerwona władza.Chaty,obórki i stodoły zburzono, a na ich miejscu wzniesiono dwa długie baraki po kilkanaście mieszkań.Przed nimi wczasach świetności PGR Kruszewice były ogródki, ale teraz straszą tylko zardzewiałe słupki - pamiątka poogrodzeniach.Obok dostawiono budynek z pustaków mieszczący niegdyś biura, magazyn i salkę klubową.Kawałek dalej były kiedyś silosy na kukurydzę, zbiornik na gnojówkę i chlewnie.Silosy oczywiście skradlinieznani sprawcy, przypominają o nich tylko kruszejące betonowe podstawy.Dach chlewni zapadł się, a ścianypopękały.Dróżki wyłożone perforowanymi, betonowymi płytami dawno zarosły.Asfalt szosy biegnącejpomiędzy barakami przypomina powierzchnię Księżyca.Tyle zdążyły zobaczyć, nim ciężkie, ołowiane chmury pokryły cały widnokrąg, a delikatna mżawkazamieniła się momentalnie w prawdziwą ulewę.- Średnio nam się ta wycieczka udała - westchnęła Stanisława.- Zawracamy.Gdzie Monika?- Gdzieś tam.- Katarzyna próbowała przebić wzrokiem wodny tuman.- Widzę ją, chyba już jedzie.* * *Deszcz pochłaniał szybko rozległą dolinę.Kryte eternitem dachy baraków przez moment majaczyłyniczym wraki statków spoczywające kilem do góry, a potem znikły.Stary Maciej wyszedł z domu, ostrożnieprzekraczając zgniły próg.Wiszące na paskach linoleum drzwi uderzyły o wzniesioną z pustaków ścianę.Kopnął na bok poniewierającą się pod nogami pustą flaszkę, stanął w miejscu byłego ogródka i dobywszysiurka, ulżył pęcherzowi.Beknął głośno, rozsiewając wokoło woń przetrawionego już nieco taniego wina, pierdnął i już miałwracać do barłogu, gdy nieoczekiwanie poczuł na sobie czyjś badawczy wzrok.Uniósł głowę.Wodny tumanrozwiewał się chwilami.Po drugiej stronie nieistniejącego płotu na niedużej, gniadej klaczy siedziała z gracjądziewczyna.Złociste włosy wymykające się spod eleganckiego toczka spięła z tyłu w kucyk
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
© 2009 Każdy czyn dokonany w gniewie jest skazany na klęskę - Ceske - Sjezdovky .cz. Design downloaded from free website templates