[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.–Lac du Dormeur – powiedział profesor.– Jezioro powstałe podczas cofania się lodowcaw epoce lodowcowej i zasilane teraz wodami z lodowca.–To największe martini z lodem, jakie kiedykolwiek widziałem – odrzekł Rawlins.Thurston roześmiał się.–Jest przezroczyste jak dżin, ale nie znajdzie pan na dnie oliwek.Tamten wielkiprostokątny budynek wpuszczony w zbocze góry obok lodowca to elektrownia wodna.Najbliższe miasto leży po drugiej stronie łańcucha górskiego.Helikopter przeleciał nad szerokim statkiem o solidnym wyglądzie, zakotwiczonym blisko brzegu jeziora.Z pokładu sterczały dźwigi i borny przeładunkowe.–Co się tam dzieje? – pytał Rawlins.–Jakieś badania archeologiczne – odparł Thurston.– Musieli się tu dostać rzeką wypływającą z jeziora.–Sprawdzę to później – powiedział Rawlins.– Może dostanę od szefa podwyżkę, jeśli wrócę z dwoma reportażami, a koszty pozostaną takie jak jednego.– Zerknął przed siebie na szerokie pole lodowe, które wypełniało przestrzeń między dwiema górami.– O rany! To musi być nasz lodowiec.–Zgadza się.La Langue du Dormeur.„Język Śpiocha”.Helikopter przeleciał nad rzeką pełną kry, płynącą przez szeroką dolinę do jeziora.Z obu stron do lodowca o zaokrąglonym szczycie przylegały podnóża czarnych urwistych skalnych wzgórz przyprószonych śniegiem.Krawędzie pola lodowego były nierówne w miejscach, gdzie opadały do szczelin i wąwozów.Lód miał niebieskawy kolor i pęknięcia na powierzchni niczym spalona słońcem ziemia.18Rawlins pochylił się do przodu, żeby lepiej wszystko widzieć.–„Śpioch” powinien pójść do lekarza.Ma wrzodziejące zapalenie jamy ustnej.–Jak pan powiedział, licentia poetica – odrzekł Thurston.– Niech pan się trzyma.Zaraz będziemy lądować.Helikopter przemknął nad krawędzią czołową lodowca i przechylił się w skręcie.Chwilę później płozy maszyny dotknęły brunatnej trawy niedaleko brzegu jeziora.Thurston pomógł pilotowi wyładować kilka pudeł i doradził Rawlinsowi, żeby rozprostował kości.Reporter poszedł nad jezioro.Woda była niewiarygodnie spokojna.Powierzchni nie marszczył żaden podmuch wiatru.Wydawało się, że można po niej przejść na drugi brzeg.Rawlins rzucił do wody kamień, by się upewnić, że jezioro nie jest zamarznięte.Oderwał wzrok od kolistych fal i spojrzał na statek zakotwiczony jakieś pół kilometra od brzegu.Natychmiast rozpoznał charakterystyczny turkusowy kolor kadłuba.Podczas podróży reporterskich spotykał już nieraz jednostki pływające tej barwy.Nawet bez czarnych liter NUMA na burcie wiedziałby, że statek należy do Narodowej Agencji Badań Morskich i Podwodnych.Zastanawiał się, co ekipa NUMA robi na tym odludziu tak daleko od najbliższego oceanu.Z całą pewnością był tu materiał do reportażu, jakiego się zupełnie nie spodziewał, ale musiał z tym poczekać.Thurston go wołał.Do helikoptera zbliżał się szybko w tumanie kurzu zdezelowany citroen 2CV.Mały samochód zatrzymał się z poślizgiem obok śmigłowca.Mężczyzna podobny do górskiego trolla wysiadł z niego, a raczej wyłonił się jak stworzenie wyklute ze zdeformowanego jaja.Był niski, miał ciemną cerę, czarną brodę i długie włosy.–Wspaniale, że pan wrócił, monsieur le professeur.– Potrząsnął dłonią Thurstona.– A pan musi być tym dziennikarzem, monsieur Rawlinsem.Nazywam się Bernard LeBlanc.Witam.–Dzięki, doktorze LeBlanc – odrzekł Rawlins.– Nie mogłem się doczekać, kiedy tutaj przyjadę.Chciałbym jak najprędzej zobaczyć waszą zdumiewającą pracę.–Więc chodźmy – powiedział LeBlanc i chwycił bagaż reportera.– Fifi czeka.Rawlins rozejrzał się dookoła, jakby spodziewał się zobaczyć tancerkę z Follies Bergere.–Fifi? – zapytał.Thurston z lekceważącą miną wskazał kciukiem citroena.–Bernie tak nazywa swój samochód.LeBlanc udał urażonego.–A czemu nie miałbym go nazywać kobiecym imieniem? Fifi jest wierna i ciężko pracuje.I na swój sposób jest piękna.–To mi wystarczy – odrzekł Rawlins.Poszedł za LeBlankiem do samochodu i zajął miejsce z tyłu.Pudła z prowiantem były już przymocowane do bagażnika dachowego.Thurston usiadł obok kierowcy i Fifi ruszyła w kierunku góry wznoszącej się z prawej strony lodowca.Kiedy citroen zaczął się wspinać szutrową drogą, helikopter uniósł się w powietrze, nad jeziorem nabrał wysokości i zniknął za szczytami.–Jest pan zorientowany w tym, co robimy w naszym obserwatorium podlodowcowym, monsieur Rawlins? – zapytał LeBlanc.–Proszę mi mówić Dekę.Czytałem o tym.Wiem, że jest tu podobnie, jak pod lodowcem Svartisen w Norwegii.–Zgadza się – włączył się Thurston.– Tamtejsze laboratorium urządzono dwieścietrzynaście metrów pod lodem, nasze – dwieście czterdzieści.W obu miejscach woda ztopniejącego lodowca jest kierowana do turbiny hydroelektrowni.Kiedy drążono dopływy,utworzono jeden dodatkowy tunel pod lodowcem, by zmieścić tam nasze obserwatorium.Samochód wjechał w las karłowatych sosen.LeBlanc prowadził citroena wąskim szlakiem z pozornie beztroską brawurą.Koła toczyły się tuż przy krawędzi przepaści.Gdy droga stała się bardziej stroma, słaby silnik zaczął rzęzić.19–Wygląda na to, że wiek Fifi daje o sobie znać – zauważył Thurston.–Liczy się jej duch – odparł LeBlanc.Do końca drogi dotarli jednak w żółwim tempie.Wysiedli i LeBlanc wręczył obu mężczyznom uprzęże na ramiona.Sam też włożył taką samą uprząż.Każdy wziął na plecy pudło z prowiantem.–Przepraszam, że robimy z pana tragarza – zwrócił się Thurston do Rawlinsa.– Zabraliśmy ze sobą zapasy na cały trzytygodniowy pobyt tutaj.Ale fromage i vin skończyły nam się szybciej, niż przewidywaliśmy.Więc wiedząc, że nas pan odwiedzi, skorzystałem z okazji i wziąłem więcej towaru.–Nie ma problemu – odrzekł Rawlins z dobrodusznym uśmiechem i zręcznym ruchem poprawił ciężki ładunek, żeby łatwiej mu było go nieść.– Zanim zostałem pismakiem, dźwigałem prowiant do leśnych domków w Górach Białych w New Hampshire.LeBlanc pierwszy ruszył ścieżką, która prowadziła w górę przez około czterysta metrów między sękatymi sosnami.Powyżej granicy lasu podłoże stało się miejscami twarde i płaskie.Drogę wskazywały żółte znaki namalowane na ziemi.Nieco dalej ścieżka pięła się stromo i była gładsza tam, gdzie przez tysiące lat skałę polerowały ruchy lodowca [ Pobierz całość w formacie PDF ]

© 2009 Każdy czyn dokonany w gniewie jest skazany na klęskę - Ceske - Sjezdovky .cz. Design downloaded from free website templates